Lubię wracać do domu z podróży. Jedną z pierwszych rzeczy, którą robię zaraz po przywitaniu się z kotem jest znalezienie miejsca na lodówce na nowy magnes. Od kilku lat mamy taki mały zwyczaj, że pamiątką z wyjazdów jest magnes. W kolekcji trochę jest naszych, kilka przywiezli nam przyjaciele i rodzina ze swoich podróży. Lubię się im przyglądać i przenosić się w myślach z miejsca do miejsca. Wspominać, patrząc na te, które sami przywieźliśmy i wyobrażać sobie nowe miejsca, zerkając na te, które dostaliśmy. Ot takie moje małe dziwactwo i sposób na chwilkę relaksu :) Dzisiaj do tematu nastroił mnie powrót z nad morza i latarnie morskie. Podpatrzyłam sobie kilka przez ostatnie dni. Ciepłe, regularne światło z lądu wskazujące drogę do domu.
Nie jestem marynarzem wracającym po kilkumiesięcznym rejsie, ale też lubię wracać do domu. Moment kiedy przechodzę przez próg i znajduję się wśród czterech ścian, które tak dobrze znam, gdzie w każdym kącie jest coś mojego. Są dni, kiedy czuję się przytłoczona ilością posiadanych rzeczy, wtedy tłumaczę sobie, że problem jest w 36 metrach a nie w ilości rzeczy ;) No bo niby czego miałabym się pozbyć? Zdjęć? Książek? Przydasi plastycznych? Lubię ten swój ciasny kawałek przestrzeni.
Z okazji urodzin mężula mojego, tęsknot za morzem i potrzebą naładowania akumulatorów na resztę zimy wybraliśmy się z przyjaciółmi do Sopotu. O tej porze roku nad morzem byłam kilka razy, ale to co zobaczyłam w ten weekend przerosło moje wyobrażenia. Morze jest zamarznięte! Cudnie było! Niesie mnie wspomnienie tych kilku dni, więc mam nadzieję, że szybko powstanie album, który Wam pokażę, a przy okazji napiszę jeszcze kilka zdań.
Spokojnego poniedziałku!
u. >I<