Kurkowe były te wakacje, oj kurkowe. Uwielbiam grzyby, i zbierać, i jeść! Zbierać lubi je nawet mój mężuś, bo jak wszem i wobec wiadomo kurki są żółciutkie i dosyć łatwo zobaczyć je w mchu. Późniejsze grzybobrania są już dla wytrwałych, którzy nie zniechęcają się silnym rozczarowaniem, gdy kolejny prawdziwek okazuje się suchym liściem. W kurkach trochę rozdrażnia mnie czynność czyszczenia, zwłaszcza jak jest ich duuużo i są malutkie. Ale zaraz szybko wyobrażam sobie, jakie będą pyszne i mam dalszy zapał do pracy :)
Tak było całe wakacje. Wymyślaliśmy różne potrawy i sposoby na przetwarzanie kurkowych zbiorów. Jajecznica z ziołami wedle uznania (bo każde z nas lubi zupełnie co innego), zupy, sosy...i co? Po dwóch miesiącach regularnego jedzenia kurek (brzuchy już bolały), dzisiaj w obiadowym daniu znowu się pojawiły! Nic innego w lesie nie było. Jest ich zdecydowanie mniej, ale tęskno mi już do innych grzybów, a tych ni widu, ni słychu. Ogłaszam więc koniec sezonu kurkowego! Dosyć już mycia i obierania, gotowania, wekowania. Kurki do słoików po-szły!
Słoików było więcej, ale kot zatroszczył się żeby ich liczba zmalała. To pewnie żeby nas brzuchy nie bolały ;)
Dobrego poniedziałku!
u. >I<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz